Do księgarń trafia kolejny album znanego szczecińskiego fotografika Marka Czasnojcia. Nosi krótki tytuł „Szczecin”. Na około 250 fotografiach najnowszy obraz miasta i zmian, jakie się w nim dokonują.
Zdjęcia powstały w ciągu ostatniego roku. Są na nich nowe budynki i nowe obiekty, odnowione wnętrza Zamku Książąt Pomorskich i piękne wnętrza niewielkiej szczecińskiej cerkwi. Miasto skąpane w słońcu i zroszone deszczem, w śnieżnej szacie (absolutna rzadkość) i w wiosennych barwach kwitnących krokusów. Są też ciekawe ujęcia z lotu ptaka. Dzięki autorowi mamy możliwość obejrzenia tego, co dla większości z nas jest niedostępne. Ten album jest kolejnym dokumentem zmieniającego się miasta. Jego urody zatrzymanej w fotograficznym kadrze. „Szczecin” podobnie jak wiele wcześniejszych albumów Marka Czasnojcia wydała Grupa Reklamowa ZAPOL.
Z obliczeń wynika, że jest to 48. autorski album Marka Czasnojcia. Do tego dochodzi ogromna ilość różnorodnych wydawnictw, w których były zamieszczane jego zdjęcia. Imponujący dorobek na prawie półwiecze pracy zawodowej fotoreportera i fotografika.
Przyznaje, że fotografował od dziecka, od czasów szkoły podstawowej w Olsztynie. W tym mieście spędził dzieciństwo i młodość.
Jak sięgnę pamięcią, w domu zawsze był aparat fotograficzny. To była lustrzanka Exakta Varex, którą zdjęcia robił mój ojciec, a potem ja. Do dziś mam moje pierwsze, własnoręcznie wykonane zdjęcie. Na nim jest pasażerski stateczek „Olimpia”. Zrobiłem je w czasie wakacji w Sopocie. Miałem dziesięć lat. Pamiętam, że w domu były też albumy z ciekawymi zdjęciami, jak chociażby album Włodzimierza Puchalskiego „Bezkrwawe łowy”, czy „Zwierzęta naszych lasów”. Bardzo lubiłem je oglądać. Potem kupowałem albumy sam, zresztą robię to nadal. Fotografowania i obróbki zdjęć uczyłem się od olsztyńskich kolegów z podwórka. Po latach stali się oni fotograficznymi sławami. Tadeusz Trepanowski specjalizował się w fotografii teatralnej, Ryszard Czerwiński fotografował przyrodę, a Andrzej Baturo jest znanym fotoreporterem.
W Olsztynie, mieście wśród jezior, Marek zainteresował się żeglarstwem. Stało się jego pasją. Pierwsze zdjęcia zamieszczone w olsztyńskiej gazecie były związane z żeglarskimi regatami. Ale wtedy nie przypuszczał, że fotografia stanie się sposobem na życie. Marzył mu się świat, podróże. Dlatego wybrał rybołówstwo morskie i szkołę w Darłowie. Przez cztery lata był rybakiem. Zaczynał na kulikach, pływał na lugrotrawlerach i trawlerach PPDiUR Gryf. Sporo zwiedził i cały czas fotografował.
Rybakiem pewnie nie byłem najlepszym, ale coraz bardziej pociągało mnie robienie zdjęć. Aparat miałem zawsze przy sobie. Fotografowałem połowy, codzienną pracę rybaków, życie na statku, odwiedzane porty. Któregoś roku wysłałem zdjęcia na doroczny konkurs Amatorskiej Twórczości Ludzi Morza. Najciekawsze prace prezentowano na wystawie, która co roku odbywała się w Szczecinie, w czasie Dni Morza. Wśród nich znalazły się moje fotografie. Było to dla mnie duże wyróżnienie.
Nie wiadomo gdzie i kiedy zdjęcia Marka wypatrzył Jerzy Miciński, niemalże kultowy redaktor naczelny równie kultowego miesięcznika „Morze”. Zaproponował współpracę. Trwała ona wiele, wiele lat. Drukowano jego zdjęcia na okładkach, w fotoreportażach, ilustrowano nimi teksty różnych autorów. Zdjęciami Marka zainteresował się też Andrzej Babiński, znany szczeciński dziennikarz marynista. I on namówił go do pracy w „Głosie Szczecińskim”. To był rok 1968.
Trafiłem do działu morskiego i moim obowiązkiem było dostarczanie zdjęć z różnych morskich wydarzeń wraz z napisanymi informacjami. Bardzo mi to odpowiadało, bo ta tematyka była mi bliska. Potem przez kilka lat pracowałem w ukazującym się w Trójmieście tygodniku „Czas”. I nadal współpracowałem z „Morzem”. Miałem aktualną książeczkę żeglarską, więc naczelni wysyłali mnie w morski świat. Dzięki lotniczym, czarterowym podmianom załóg leciałem z rybakami do różnych portów na kolejne trawlery i wypływałem na łowiska. Mogę powiedzieć, że byłem na wszystkich łowiskach świata. To były lata, gdy Polska była potęgą w połowach dalekomorskich. Mam mnóstwo zdjęć, dziś unikatowych.
Ciekawą, bogato ilustrowaną historię polskiego rybołówstwa dalekomorskiego Marek Czasnojć przedstawi w książce, nad którą obecnie pracuje. Monografia zatytułowana „Pożegnanie z morzem” ukaże się jeszcze w tym roku.
W swoim archiwum ma też mnóstwo fotografii z obu Ameryk, z amazońskiej dżungli. Dzięki podróżom poznał ciekawych ludzi, m.in. peruwiańskiego pisarza Mario Vargasa Llosę, podróżnika Toni Halika. To z inicjatywy Marka szczecińskie wydawnictwo Glob (już nie istnieje) wydrukowało jako pierwsze w Polsce książkę Halika „Z kamerą i strzelbą przez Mato Grosso”, a potem dwie następne jego książki.
Marek nie zapomniał o żeglarskiej pasji. W roku 1974 razem z Kubą Jaworskim na niewielkim „Ogarze” popłynęli do Gdyni na finał Operacji Żagiel. W cztery lata później na pokładzie żaglowca „Dar Pomorza” po raz pierwszy uczestniczył w Operacji Żagiel. A potem już poszło lawinowo. Niezliczoną ilość razy był uczestnikiem tych prestiżowych regat. Fotografował żaglowce na morzach, oceanach i w portach. Wie, jak na nie patrzeć, jak wydobyć i zatrzymać na fotografii ich niepowtarzalne piękno. Żaglowcom poświęcił kilka albumów. Niektóre ukazały się też poza Polską, m.in. w Austrii i Niemczech. Za album „Żaglowce świata” otrzymał prestiżową nagrodę wydawców. Podobną przyznano mu za album „Bałtyk”. Przez długie lata był jedynym w Polsce dyplomowanym artystą fotografikiem. Dyplom otrzymał już w 1978 roku.
Gdzieś tak w połowie lat 80. ukazał się jego pierwszy autorski album. Od tamtego czasu regularnie i konsekwentnie wydaje następne. Sam dokonuje wyboru zdjęć, sam opracowuje podpisy, a często i teksty. Dwa albumy („Warszawa” i „Pomorze Zachodnie”) zrobił z synem Michałem, utalentowanym szczecińskim architektem. Ale też niezłym fotografem.
Zazwyczaj Marek kończy jeden album, a w głowie już ma pomysł na co najmniej dwa kolejne. Tak jest i teraz. Zakończył pracę nad „Szczecinem”, a wcześniej nad „Encyklopedią Szczecina”. I już jest myślami przy nowym albumie. Ba, już dokładnie wie, jak on ma wyglądać. Będzie to album zatytułowany: „60 lat The Tall Ships Races”. Pomysł i koncepcja to strzał w dziesiątkę.
Mam ogromną ilość zdjęć, poznałem wielu ciekawych ludzi organizujących te regaty i uczestniczących w nich. W lipcu jadę do Lizbony, bo tam odbędą się główne uroczystości jubileuszowe tych regat. W roku 1956 odbyły się pierwsze regaty wielkich żaglowców. Wrócę z kolejną partią zdjęć. Ten album będzie zupełnie inny niż wcześniejsze poświęcone żaglowcom.
Album ukaże się w 2017 roku przed trzecim już zlotem wielkich żaglowców w Szczecinie. Nikt nie ma wątpliwości, że będzie to prawdziwy hit wydawniczy.
Krystyna Pohl
Zapraszamy do zakupu – album „Szczecin” Marka Czasnojcia